Minął miesiąc siedzenia w domu. Nie pierwszy raz, bo kilka osobistych „kwarantann” mam już za sobą. Ale tym razem jest inaczej, bo wszystko dookoła również zamarło. I być może pierwszy raz, siedzenie pod kocem i w murach własnego domu nie oznacza zamknięcia. Wręcz przeciwnie – otwarcie. Świat stał się własną symulacją i przyjął formę cyfrową.
Siedzę więc w domu. Odzywam się do dawno niesłyszanych znajomych, trochę posprzątałam (mniej niż więcej), pozawieszałam się bezproduktywnie. Mniej obejrzałam i mniej przeczytałam, niż zapewne by wypadało. Czas się wypełnił, samoistnie likwidując poczucie nadmiaru.
Kto ma bardziej?
Ten nadmiar skutecznie zjada internet. Świat zalewają fake newsy i memy, a przeróbki piosenek Adele i Madonny na wersje okołowirusowe zdobywają kolejne miliony wyświetleń. Serwisy informacyjne świecą się wytłuszczoną czcionką i czerwonym tłem, a social media pękają od najbrzydszych emocji.
Jesteśmy bowiem „na wojnie”, lekarze są „bohaterami”, a siedzenie w kocu „ratuje świat”. Językowe reprezentacje wirusa są mocne, gwałtowne i budzą silne reakcje. Trwa „katastrofa”, „pogłębia się kryzys”, są „zagrożenia”. Z zaciekawieniem czytam więc jak językoznawczyni Małgorzata Majewska rozsupłuje te językowe meandry, ale wciąż nie wiem, czy te targane rozpaczą słowa to manipulacja czy egzemplifikacja głębokich tęsknot za dramatem.
A te tęsknoty widzę codziennie na swoim fejsbuku. Bo trwa wyścig po najbardziej straszny żywot podczas kwarantanny. Rodzice mają dość swoich dzieci, a zdalna edukacja plącze się gdzieś między chaosem a filozoficznymi pytaniami o sens wszystkiego. Wejście do sklepu okupione jest staniem w długiej kolejce. Mieszkania okazują się za małe, gdy się w nich mieszka więcej niż kilka godzin na dobę, a zakredytowane firmy upadają po kilku dniach ograniczenia nad-konsumpcji.
Influencerzy wirusa
Sieć narzeka. Bo nie można biegać, kupować, podróżować. Bo maseczek nie ma, albo nikt nie chce ich nosić. Bo trzeba posiedzieć, ogarnąć zooma albo skype’a, bo rozpadły się plany wakacyjne, zawodowe albo ślubne. Bo wszystko wydarzy się inaczej i będzie skąpane w sytym tyglu pretensji i nieszczęścia. Zmieniają się priorytety – bo dziś to kurierzy i kasjerki w sklepach spożywczych wykonują najbardziej potrzebną pracę. Nie instainspiratorzy, którzy wymyślają kolejne sposoby na twórczy poranek.
Rzeczywistość zmieniła się i toczy w nieznanym kierunku, ale internet trwa na posterunku. Epidemia czy wybory – influencerzy ścigają się w sprincie (maratonie?) na najbardziej przydatny/inspirujący/twórczy covido-kontent. Wybuchają więc niezliczone ilości lajwów biznesowych, psychologicznych i poradnictwa na każdy temat. Zero waste epoki wirusa. Zabawy z dziećmi w czasie kwarantanny. Najlepsze sposoby na umycie lodówki, pralki i moda stosowna do home office.
Nie krzyczą tylko najsłabsi. Bo opiekunowie osób starych i chorych milczą – jak zawsze. Nie stracili instagramowego snu, nigdy go nie mieli.
Kultura office
Home office, z niszowego korporacyjnego określenia budzącego czasem głupawe uśmieszki, weszło do mainstreamu. Nagle się okazało, jak wiele i wielu z nas może pracować z domu, stawiając pod znakiem zapytania niejedne odsiedziane w przeszłości biurowe dupogodziny. A kto teraz zgubi swoją drogę do online’u ten przepadnie, zginie i zniknie z kretesem, bo teraz tylko tu się kupuje, sprzedaje, handluje i liczy na to, że świat przyjmie jednak z powrotem swoją znaną formę.
Do online’u weszła więc tez kultura, a niedostępne i onieśmielające muzealno-galeryjne przestrzenie nagle złagodniały. Przyjęły twarze sympatycznych kuratorów, którzy z dyskretną nieśmiałością zaczęli oprowadzać widzów online po wystawach. Oprowadzania online zaproponowały warszawska Zachęta i krakowski MOCAK. Co kilka dni można zaglądać do wiedeńskiego Belwederu, muzycy koncertują, festiwale przypominają archiwalne nagrania. Internet eksplodował od nadmiaru kultury. Aktorzy czytają wiersze na facebooku, pojawiają się wykłady Centrum Nauki Kopernik, re-transmisje oper i spektakli teatralnych. Konsumpcja kultury może mi już teraz zabrać cały czas. Wszystko stało się dostępne, choć przez szybę ekranu.
Eksploatacje domowe
Czas wbrew pozorom jednak jest z gumy. Dokształca się do foremki i, jak plastelina, oplata byt, z którym występuje. Myślisz, że właśnie zyskałaś kilka godzin produktywnego życia, ale nic z tego. Jesteś wolniejsza, może cichsza, może otrzepujesz się dopiero z przedwirusowego przebodźcowania. Rolę głównego stymulatora przyjmuje na siebie więc Twój tablet, komputer i telefon. Zastąpią Ci korki, tłok w autobusie, opryskliwego klienta albo wizytę u dentysty. Rzeczywistość skondensowała się do sieciowych połączeń.
Wyłączam więc telewizor. Także WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia, rekomenduje ostrożne selekcjonowanie źródeł i ilości informacji. Wyłączam newsy, które budują strach i nie czytam analiz socjologicznych i filozoficznych, które już w drugim tygodniu kwarantanny wieszczyły jak ma wyglądać przyszłość. Nie wiem, kiedy otworzą granice, kiedy zrobię zakupy bez maseczki i rękawiczek, czy w kinach jeszcze będą włączać klimatyzację i czy podróże za kilka tygodni lub miesięcy będą wyglądały tak jak wcześniej. A może – za kilka tygodni – gdy znajdziesz ten link i zerkniesz na tekst – wszystko już będzie za nami, a Ty się lekko uśmiechniesz i stwierdzisz „zupełnie nieaktualny tekst” i klikniesz dalej. I tego sobie i Tobie życzę.