BLUE MONDAY czyli niebieski, farby i smutki

Witajcie w przeddzień najbardziej depresyjnego dnia w roku! Blue Monday to święto początkowo wynikające z algorytmu złej pogody, niedotrzymanych postanowień noworocznych, spłacania kredytów i niskiej motywacji. Niezależnie od tego czy wzór ma sens, Blue Monday został z nami jako czas mówienia o depresji, ale i doskonała marketingowa okazja (np. reklama Ferrari: „BlueMonday? Think Red!”), więc nie dajcie się przekonać, że koniecznie w blue monday musicie być smutni. Niebieski to barwa utożsamiana od wieków z czymś cennym (barwnik z lapis lazuli był jednym z najdroższych), inspirującym, niebiańskim, ale rzeczywiście – także smutnym. Są na to dowodem nie tylko zwroty jak „feeling blue”, „baby blues” czy potworna gra w niebieskiego wieloryba, ale i w malarstwie ta najchłodniejsza z barw opowiada o samopoczuciu artysty. Okres błękitny Pabla Picassa to chyba najsłynniejszy przykład przygnębienia w sztuce. W latach 1901-1903 – po samobójczej śmierci przyjaciela Casagemasa – tworzył obrazy nieomal monochromatyczne, zimne i smutne – przeszywające wzrokiem portrety i wykrzywione figury w przestrzeniach ziejących pustką. I choć szkoda, że Picasso przeszedł załamanie to cieszy, że po tym okresie pozostawił dzieła tak wyrafinowane warsztatowo i wzbogacające swoją twórczość o nową wrażliwość.

A propos smuteczków w sztuce zastanawiacie się czasem jak technikalia malarskie wpłynęły na twórczość wielkich artystów? Sztandarowym przykładem tego jak farby oszukały artystę jest Ostatnia wieczerza, która po niedługim czasie zaczęła łuszczyć się ze ściany ze względu na – między innymi – eksperymentalną technikę fresku, jaką zastosował Leonardo da Vinci.

Wracając do błękitów. Myślicie, że Rembrandt po prostu gardził odcieniami niebieskiego, skoro tak trudno je znaleźć na jego kompozycjach? Nie do końca. Będąc malarzem oszczędnym, nie pozwalał sobie na ultramarynę – pigment trwały, lecz droższy od złota, powstały z kamienia lapis lazuli, wydobywanego (wtedy) wyłącznie w afgańskich górach. Zastępował ją jednak szarawym azurytem, a potem błękitem królewskim, powstającym ze smalty – szkła kobaltowego, która w połączeniu z olejem lnianym – dającym wraz z barwnikiem olejną farbę – brązowiała wraz z upływem czasu. Dlatego też niebieskości w jego malarstwie są trudne do odnalezienia. Smalta była popularnym pigmentem aż do momentu wynalezienia ultramaryny syntetycznej w 1826r., na którą więcej malarzy mogło sobie pozwolić. Niestety tego Rembrandt już nie dożył, a kto wie, być może jego malarstwo byłoby inne?

Gdy słyszę „Yves Klein” widzę tylko…niebieski. Niebieski organiczny, niebieski geometryczny, niebieski sam w sobie i niebieski, jako skorupa tego, co istniało już wcześniej. Yves Klein to niezwykle wszechstronny artysta, tworzący w powojennej Francji. Chociaż nie zyskał profesjonalnego wykształcenia artystycznego zajmował się rozmaitymi gałęziami sztuki jak malarstwo, rzeźba, muzyka, scenografia czy fotografia, a nawet trenował judo! Dzisiaj znamy go przede wszystkim z wielkiego umiłowania do koloru niebieskiego, bazującego na ultramarynie, którego sam opracował recepturę i opatentował. Dzisiaj, wielokrotnie można natknąć się na farbę IKB, czyli International Klein Blue. Kolor ten fascynował Kleina nie tylko jako źródło ekspresji, ale także jako medium rzemieślnicze odkrywające nowe horyzonty i potencjały farby. Być może zdarzyło Wam się już natknąć w muzeach na całkiem znajome przedmioty lub słynne rzeźby pokryte w całości całunem ultramarynowej powłoki? To na pewno Yves Klein. Zasłynął także z niepowtarzalnych performansów, tzw. „Antropometrii”, podczas których modelki pokryte IKB turlały się po płótnie zostawiając na nim jedyne w swoim rodzaju ślady.

Przychodzą Wam do głowy inni artyści tak mocno powiązani z niebieskościami? Polecamy Wam dzisiaj poszukać błękitu sztuce, ale nie dajcie się zasmucić!